Od kiedy nauczyłam się czytać uwielbiam książki. Filmy też lubię, żeby nie było;) Ale nawet najlepszy film szybciej zapomnę, niż dobrą książkę. Bo książki potrafią mnie wciągnąć tak, że utożsamiam się czy to z bohaterem, czy z wydarzeniami, czytam, chłonę, zdobywam doświadczenie. Niby jestem w domu, niby nie pojechałam nigdy do RPA, a jednak prawie wiem jak tam jest, prawie czuję ten zapach powietrza, prawie rozumiem tamtych ludzi, jakby kiedyś z nimi siedziała przy stole. Prawie, bo nie ma cudów;) Nic nie zastąpi doświadczeń własnych. Niemniej mówią, że lepiej uczyć się na błędach cudzych, a nie swoich, a do tego książki nadają się jak znalazł.
Miłość do książek wygenerowała jednak w moim życiu rodzinnym niedawno pewien problem. Mianowicie po połączeniu się biblioteczki mojej i mężowskiej otrzymaliśmy coś, co na naszych niecałych 60 metrach kwadratowych można było określić mianem 'klęski urodzaju'. Nie ważne, że przetrzebiliśmy to zbiorowisko i zostawiliśmy tylko to, co wg nas miało wartość (czyli zrezygnowaliśmy z trzymania książek tylko dlatego, że to książki i żal oddać;) ). Książki nadal stały w dwóch rzędach na półkach, mimo że półek przybywało były i w piwnicy, i na pawlaczu, i w szafie pod samym sufitem... słowem wszędzie. Na stole, pod stołem, za ekspresem do kawy, cud że nie w lodówce. Nawet nam to specjalnie nie przeszkadzało:) Bo to były nasze książki i je lubiliśmy.
A potem poszłam do lekarza i usłyszałam bicie serca Chrabąszczycy pod moim sercem. Wielka radość! No i zaczęło się wicie gniazdka. Tylko gdzie w tym wszystkim upchnąć dziecko? Łóżeczko? Super pomysł... na kolejny pojemnik na książki, dziecko by się w nim nie zmieściło już raczej;) Powoli zaczynaliśmy dorastać do zmian... Przerażające? Wcale nie:) Owszem, uwielbiam zapach starych stronic, lubię to wyświechtanie okładki, która jest moją okładką i wyświechtałam ją, bo setny raz wracałam do ulubionych zdań. Nawet to uwielbiam, ale skoro nie mam na to miejsca, to co robić? Nie bylibyśmy w stanie pozbyć się książek z naszego otoczenia tak zupełnie i całkiem.
Zaczęliśmy od wyprzedaży książkowej i dzięki temu kupiliśmy najpierw jeden czytnik ebooków, potem drugi - czyli każdy ma swój:) Na pierwszy ogień poszły książki, które darzyliśmy najmniejszym przywiązaniem i te, które na pewno można dostać w wersji elektronicznej. Potem zrobiło się nieco trudniej;) Część książek się nie sprzedała - wg nas wartościowych, więc co z nimi zrobić? A skorzystaliśmy na przykład z okazji i na Targach Książki oddaliśmy je za bony umożliwiające wymianę na ebooki na publio.pl. Może nie na same bestselery, ale zawsze. W między czasie czyhaliśmy na promocje i nabywaliśmy kolejne eksiążki uzupełniając biblioteczkę. Trochę książek znalazło dom u znajomych. Ostatecznie kilka wylądowało w osiedlowej bibliotece. I tym samym zrobiliśmy sobie miejsce na Chrabąszczycę:) W domu w wersji papierowej zostały książki darzone przez nas szczególnym uczuciem z tych, czy innych względów, ale to już tylko dwa regały plus pudło w piwnicy (właściwie dwa... wielgachne...) książek dla dzieci i młodzieży, bo mamy nadzieję, że nasze potomstwo też będzie lubiło się przenosić do krainy wyobraźni.
Czyli od ponad roku jesteśmy szczęśliwymi użytkownikami czytników ebooków. I dla zachęty wymienię kilka plusów, które może przekonają romantyków papierowych (nie! nie do pozbycia się książek, ale do rozważenia rozwijania swojej biblioteczki w trochę inny sposób:) ).
Już nie muszę się tak na wakacje pakować;) |
- cudowna funkcja e-papieru - czyli dlaczego czytnik, a nie tablet - e-papier oznacza ni mniej, ni więcej, że ekran czytnik wygląda jakby faktycznie był kartką papieru i to z tych matowych. Innymi słowy możemy wygodnie czytać w pełnym słońcu... i nijak nie da się czytać bez jakiegoś źródła światła w ciemnościach (nie męczą się tak oczy, jest dużo wygodniej niż na monitorze, a na monitorze było nie było przeczytałam prawie całą "Sagę o Ludziach Lodu":) )
- waga - błogosławieństwo, powiadam wam i to wielkie:) Czytnik jest leciutki, nie musimy przewracać stron, nie wyślizgną nam się więc i nie zgubimy miejsca, w którym aktualnie byliśmy - czyli przystanki, autobusy, poczekalnie - jest prościej. I lżej w torebce. A...bo przetestowałam na sobie, dla mam karmiących też to spore udogodnienie, zwłaszcza jak na początku karmienie trwało, trwało... i trwało... i nadal trwało... wściec się można było;) a tak sobie przynajmniej poczytałam i to sporo:)
- pojemność - takie maleństwo, a możemy na bierząco mieć w nim i kilkadziesiąt pozycji (co wg mnie nie jest zbyt wygodne, preferuję do kilku książek w myśl zasady, że jak skończę czytać, to mam mieć coś kolejnego pod ręką, ale nie chcę przegrzebywać się przez jakiś gąszcz w poszukiwaniu inspiracji;)
- wytrzymałość baterii - nie traktujcie czytnika jak telefonu komórkowego, jego nie trzeba ładować co kilka dni (czy codziennie) - przy częstym użytkowaniu wystarcza mi na kilka tygodni
- są wygodne dla osób starszych lub mających problemy ze wzrokiem - można sobie powiększyć literki;)
- od biedy, w sytuacji kryzysowej można wejść w sieć, żeby np. maila sprawdzić (ale to dziś większość ma w telefonie i chyba musiałaby być baaaardzo duża ta 'bieda')
- ebooki są często tańsze od nowych książek (zwłaszcza jak jeszcze śledzimy księgarnie z nimi i wyłapujemy smakowite promocje... a te potrafią być naprawdę bardzo fajne)
- w sumie chyba można powiedzieć, że to rozwiązanie ekologiczne, bo taki ebook na pewno coś CO2 produkuje, ale mimo wszystko - to nie papier
- jak znalazł dla alergików - dużo mniej kurzu (i odkurzania;) w domu
- z tego co wiem - wchodzą na masową skalę również czytniki z funkcją epapieru w kolorze - pewnie niedługo będą nawet w jakiejś normalniej cenie - to dla tych, którym na tym zależy... bo ja tam jakoś przeżyję te trzy obrazki na krzyż czarnobiałe, albumów o malarstwie i tak się na tym nie da oglądać, nawet jak będzie w kolorze
- minimaliści powiedzą, że to zbędny przedmiot - w ogóle książki w domu są zbędne... oczywiście nie będzie im chodziło o to, że czytanie książek jest złe, po prostu postulują korzystanie z bibliotek państwowych i biblioteczek znajomych. Na pewno to wersja bardzo ekologiczna;) Ale większość czytaczy niestety nie będzie usatysfakcjonowana... a czytnik minimalizuje przecież gabaryty czytelnicze;) I oszczędza czas, którego byśmy potrzebowali, żeby w ogóle zdobyć książkę w wersji minimalistycznej.
- bo było o magii w tytule, więc wypada na koniec wyjaśnić - Kochani, nie fizyczna książka jest magiczna, tylko jej treść, to do treści tak naprawdę się przywiązujemy, cenimy ją, chcemy do niej wracać, a te sklejone czy zszyte kartki... to tylko manifestacja naszego przywiązania, trzeba się przyzwyczaić (i zmienić trochę sposób patrzenia) i bez bólu się bez nich obejdziemy (tak, mi też wydawało się to niemożliwe!)
Mam nadzieję, że choć trochę Was zachęciłam:) Wiem, że mojego kundelka nie pozbyłabym się teraz za skarby świata:)
też się już od dawna zastanawiam nad czytnikiem i też mam podobne odczucia do Twoich... uwielbiam książki, w postaci papierowej jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńostatnio trochę czytam w telefonie, choć to oczywiście nie to samo, co czytnik i... faktycznie, jest to bardzo wygodne muszę przyznać. nie muszę już nosić ze sobą grubej książki, a książkę zawsze lubię mieć gdzieś pod ręką, na wypadek czekania w kolejce, czy jazdy tramwajem, czy w ogóle czekania na cokolwiek.
dzięki za ten wpis, pozdrawiam :)
Cieszę się, że wpis się przydał i dziękuję za ciepłe słowa:) Telefon faktycznie niezbyt się sprawdza książkowo, ale jak to mówią, jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma:)
UsuńZbyt wielu książek nie da się zabrać ze sobą podczas wakacji a czytnik to doskonałe rozwiązanie tego problemu.
OdpowiedzUsuń