Ot taka listopadowa wariacja racuchowa, na wariata robiona, bo nie pamiętałam przepisu, a nie chciało mi się w sieci i książkach szukać (też by Wam się nie chciało, jakby u Waszej nogi wyła Chrabąszczyca, że już, że teraz, że natychmiast jeść mama!!!!). Wyszło bez cukru (słodkie jabłko wystarczyło), ale to tym lepiej:) Generalnie czarowałam z tego, co było w domu...
- 2 jajek
- szczypty soli
- 0,5 łyżeczki sody oczyszczonej
- 1 szklanka zsiadłego mleka
- 1,5 szklanki mąki orkiszowej
- 1 duże słodkie jabłko
- cynamon
- olej kokosowy nierafinowany
A potem było już prosto. Jabłko obrałam i pokroiłam w drobną kostkę. Żółtka oddzieliłam od białek. Żółtka zmiksowałam z solą, sodą, mlekiem i mąką. Białka ubiłam na sztywną pianę i dodałam wraz z jabłkami do masy, delikatnie wymieszałam. A potem smażyłam na oleju kokosowym, gotowe posypywałam cynamonem i ładowałam do siedmiozębowej buzi łakomczucha. Dziecko twierdzi, że było pycha-pycha, myślę, że możemy jej w tej kwestii zaufać:)
Sorry, że tak z czapy, ale ten jeż jest uroczy :) Choć jak znam zwyczaje żywieniowe jeży, to na Twoje placki by nawet nie spojrzał, no chyba, że byłyby z jakimś pędrakiem na wierzchu :P
OdpowiedzUsuńZaś co do samych racuchów, to powiem jedno - z czego by nie były wyczarowane, zawsze wychodzą pyszne. U nas w ich tworzeniu specjalizuje się Vilk, ja je tylko pożeram :)
To zależy jaki jeż...ten z bajek z jabłuszkiem na grzbiecie na pewno gustuje w racuchach:)
UsuńJa pożreć też chciałam, ale skończyło się na tym, że Chrabąszczyca pożarła swoje i jeszcze moją porcję :P
Fajowe. :)
OdpowiedzUsuńU nas ostatnio królują drożdżowe. Młody kocha. A ja korzystam i robię mu je w zamian za inne cuksy, bo traktuję takie papu jak deser.
świetny przepis
OdpowiedzUsuń